Menu GłównePoprzednia częśćNastępna cześć

 

 

Juliusz Verne

Przełamanie blokady

(Rozdział III - IV)

Tytuł oryginału francuskiego: Les forceurs des blocus

 przeblok_01.jpg (29053 bytes)

Opracowanie i wstęp:

MICHAŁ FELIS I Andrzej Zydorczak (1996)

  (na podstawie przekładu zamieszczonego

w tygodniku "Ruch Literacki"  w roku 1876

pod tytułem "Przełamanie blokady")

 

Opracowanie graficzne: Andrzej Zydorczak

© Andrzej Zydorczak

 

Rozdział III

  Na morzu

elfin posiadał dobrą załogę – nie marynarzy do walki, marynarzy do abordażu33 lecz ludzi dobrze obsługujących statek. Nie potrzeba było lepszych. Wszystkie te zuchy to byli ludzie zdeterminowani i wszyscy mniej lub więcej byli kupcami. Ludzie ci biegali nie tyle za sławą ile za zyskiem. Nie obchodziła ich ani bandera pod jaką pływają, ani barwy których mieli bronić strzałami armatnimi. Zresztą całą artylerię parowca stanowiły dwa małe działka, zdatne jedynie do dawania sygnałów.

Delfin płynął szybko, potwierdzając nadzieje budowniczych oraz kapitana i wkrótce znalazł się poza granicami wód brytyjskich. Do tej pory nie spotkał żadnego okrętu; szeroka droga oceanu była całkowicie wolna. Zresztą żaden okręt marynarki federalnej nie miał prawa atakować go, płynącego pod flagą angielską; mógł jedynie płynąć za nim i zniszczyć go w chwili przerwania linii blokady. Także James Playfair pokładał całą nadzieję w szybkości swego statku, właśnie żeby nie być schwytanym.

Na wszelki wypadek jednak miano się na baczności. Pomimo zimna, zawsze jeden z majtków znajdował się w bocianim gnieździe,34 by zawczasu dać znać o najmniejszym żaglu pojawiającym się na horyzoncie.

Gdy nadszedł wieczór, kapitan James przekazał szczegółowe polecenia panu Mathew.

– Nie pozostawiaj długo wachtowych35 w bocianim gnieździe – powiedział. – Może ich opanować zimno, a nie ma dobrego pilnowania w takiej sytuacji. Zmieniaj często swoich ludzi.

– Zrozumiałem, kapitanie – odpowiedział pan Mathew.

– Polecam panu do tej służby Crockstona. Ten chwat twierdzi, że ma wspaniały wzrok – poddamy go próbie. Włącz go do wachty rannej, w czasie mgieł porannych. Gdyby zaszło coś nowego proszę mnie powiadomić.

To powiedziawszy, James Playfair poszedł do swej kajuty. Pan Mathew kazał zawołać Crockstona i przekazał mu rozkazy kapitana.

– Jutro o godzinie szóstej rano – powiedział – udasz się na swój posterunek obserwacyjny na fokmaszcie.36

Crockston zamiast odpowiedzi zamruczał niby twierdząco, ale zaledwie pan Mathew odwrócił się plecami, marynarz wypowiedział kilka niezrozumiałych słów, a w końcu zawołał:

– Co, u diabła, miał na myśli z tym fokmasztem?!

W tej chwili zjawił się na przednim pomoście jego bratanek, John Stiggs.

– No i jak, mój dzielny Crockstonie? – zapytał.

– No i jak? Jakoś idzie! Jakoś idzie! – odpowiedział zapytany z wymuszonym uśmiechem. – To tylko nieszczęście, iż przeklęty parowiec otrząsa swoje pchły jak pies, który wylazł z wody i dlatego robi mi się trochę niedobrze.

– Biedny przyjacielu! – powiedział uczeń, spoglądając na Crockstona z wyrazem żywej wdzięczności.

– Gdy pomyślę – odparł marynarz – że w moim wieku dopadła mnie morska choroba! Jaka ze mnie baba! Ale to minie, to minie… Sprawia mi także kłopot ten fokmaszt.

– Drogi Crockstonie!… I to wszystko dla mnie!…

– Dla ciebie i dla niego – odpowiedział Crockston. – Ale nie mówmy o tym. Miejmy nadzieję, że Bóg nas nie opuści.

Po tych słowach John Stiggs i Crockston powrócili do kubryku;37 marynarz nie zasnął wcześniej dopóki nie zobaczył młodego ucznia spokojnie śpiącego w wąskiej kabinie, dla nich przeznaczonej.

Na drugi dzień Crockston wstał o godzinie szóstej poszedł na pokład, by udać się na swój posterunek. Zastępca kazał mu wspiąć się na bocianie gniazdo i pilnie na wszystko uważać.

Po tych słowach marynarz wydawał się zakłopotany, następnie podjąwszy decyzję skierował się na tylną część Delfina.

– Dokąd idziesz? – krzyknął pan Mathew.

– Tam, gdzie mnie pan posyła – odpowiedział Crockston.

– Kazałem ci iść na fokmaszt!

– Ech, przecież tam idę – odpowiedział najspokojniej Crockston i kontynuował swoją drogę w kierunku rufówki.

– Drwisz sobie ze mnie? – zawołał zniecierpliwiony pan Mathew. – Idziesz szukać bocianiego gniazda na bezanmaszcie?38 Wyglądasz jak cockney,39 który ledwo zna się na splataniu sznurków a nie na wykonaniu olinowania. Na jakiej to łajbie40 uczyłeś się żeglarstwa, przyjacielu? Na fokmaszt, idioto, na fokmaszt!

Marynarze, którzy przybiegli na słowa pierwszego oficera nie mogli powstrzymać wielkiego wybuchu śmiechu, widząc zbitego z tropu Crockstona, który powracał w kierunku przedniego mostka.

– Jak to – powiedział, uważnie oglądając maszt, którego wierzchołek całkowicie zakrywały poranne mgły. – Jak to, mam się wdrapać tam wysoko?

– Tak – stwierdził pan Mathew – i spiesz się! Na Świętego Patrycka, okręt federalny miałby czas wbić swój bukszpryt41 w nasze olinowanie na dziobie, zanim ten próżniak dojdzie na swoje miejsce. Pójdziesz już w końcu?!

Crockston nie powiedziawszy ani słowa, z trudnością wdrapał się na reję,42 następnie zaczął wspinać się po wyblinkach,43 z oznakami niezręczności jak człowiek, który nie wie do czego służą ręce i nogi; dotarłszy do marsa44 i rzuciwszy dookoła wzrokiem zamarł w bezruchu, uczepiwszy się olinowania z siłą człowieka doznającego zawrotu głowy. Mathew, zdumiony taką niezręcznością, czując ogarniający go gniew, kazał zejść mu natychmiast na pokład.

– Ten człowiek – powiedział do bosmana – nigdy w swoim życiu nie był marynarzem. Johnston, idź zobaczyć co on ma w swojej walizie.

Bosman natychmiast poszedł do pomieszczenia załogi. Przez ten czas Crockston złaził z trudnością, lecz nogą zaczepił o olinowanie i upadł ciężko na pokład.

– Niedołęga! Dubeltowe bydlę! Marynarz słodkich wód! – zawołał pan Mathew na pocieszenie. – Czego szukasz na pokładzie Delfina? Mówiłeś, że jesteś wytrawnym marynarzem, a nie umiesz odróżnić bezanmasztu od fokmasztu. Dobrze więc, trochę pogadamy ze sobą!

Crockston nie odpowiadał. Pochylił plecy, jak człowiek na wszystko przygotowany. W tej chwili powrócił na pokład bosman.

– Oto wszystko, co znalazłem w walizie tego wieśniaka – powiedział do pierwszego oficera. – Jeden podejrzany portfel z listami.

– Daj go tu! – powiedział pan Mathew. – Listy ze stemplem Stanów Zjednoczonych Północy! “Pan Halliburtt z Bostonu.”! Abolicjonista! Federalista! Nędzniku! Jesteś szpiegiem! Zakradłeś się na statek, by nas spokojnie zdradzić! Twoja sprawa jest załatwiona! Poznasz pazury dziewięcioogonowego kota.45

– Bosmanie, proszę zawiadomić kapitana. Pozostali pilnować tego łajdaka!

Crockston, słuchając takich komplementów, miał minę starego diabła. Tymczasem przywiązano go do kabestanu46 tak, że nie mógł ruszyć ani ręką ani nogą.

Kilka minut później James Playfair wyszedł ze swej kajuty i skierował się na przedni pomost. Jednocześnie Mathew przedstawił mu dokładnie całą sprawę.

– Co na to odpowiesz? – zapytał kapitan, z trudnością hamując gniew.

– Nic – odpowiedział Crockston.

– Czego szukasz na moim statku?

– Niczego.

– Czego się teraz spodziewasz?

– Niczego.

– Kim jesteś? Amerykaninem, jak na to wskazują listy?

Crockston nie odpowiedział.

– Bosmanie – powiedział James Playfair – pięćdziesiąt uderzeń dyscypliną temu człowiekowi dla rozwiązania języka. Będziesz zadowolony, Crockstonie?

– Zobaczy się – odpowiedział, nie mrugnąwszy okiem, stryj nowicjusza Johna Stiggsa.

– Ruszcie się! – krzyknął bosman.

Na ten rozkaz dwóch silnych majtków zdjęło z Crockstona wełnianą bluzę i już straszliwe narzędzie miało spaść na jego plecy, gdy wtem John Stiggs, blady i przygnębiony wpadł na pokład.

przeblok_04.jpg (36159 bytes)

– Kapitanie! – krzyknął.

– A, synowiec! – powiedział James Playfair.

– Kapitanie – powiedział chłopiec, czyniąc wielki wysiłek – to, czego Crockston nie chciał powiedzieć to powiem ja! Niczego nie zataję ani nie ukryję! Tak, Crockston jest Amerykaninem i ja jestem nim także. Jesteśmy wrogami zwolenników niewolnictwa lecz nie mamy złych zamiarów aby zdradzić Delfina i wydać go statkom federalnym.

– Co chcieliście tutaj robić? – zapytał kapitan ostrym tonem, z uwagą wpatrując się w nowicjusza.

Ten przez chwilę zdawał się wahać, potem głosem dość stanowczym powiedział:

– Kapitanie, chciałbym pomówić z panem na osobności.

Podczas gdy John Stiggs przedstawiał tę prośbę, James Playfair nie przestał przypatrywać się mu z uwagą. Młoda i łagodna twarz nowicjusza, głos wyjątkowo sympatyczny, jego białe i delikatne ręce całkowicie ukryte pod brązową warstwą, wielkie oczy, których słodyczy nie zdołało zatrzeć wzruszenie, wszystko to razem zrodziło dziwny domysł w umyśle kapitana. Kiedy John Stiggs przedstawiał swoją prośbę Playfair uważnie patrzał na Crockstona, który wzruszył ramionami; następnie popatrzył na chłopca okrętowego pytającym wzrokiem, którego ten nie mógł wytrzymać i rzekł jedno słowo:

– Chodź!

John Stiggs poszedł za kapitanem na rufówkę; tam, James Playfair otwierając drzwi swojej kajuty, powiedział do nowicjusza, którego policzki były blade z emocji:

– Proszę uprzejmie, niech pani wejdzie.

Na te słowa John zarumienił się i dwie łzy mimo woli stoczyły mu się po twarzy.

– Niech się pani uspokoi – rzekł James Playfair łagodniejszym tonem – i zechce mi wytłumaczyć, z jakiego powodu mam honor widzieć panią na moim statku?

Młoda dziewczyna wstrzymała się chwilę z odpowiedzią, następnie zachęcona spojrzeniem kapitana zdecydowała się mówić.

– Panie – powiedziała – chcę połączyć się z moim ojcem w Charleston. Ale miasto to jest otoczone od strony lądu i blokowane od morza. Nie wiedziałam jak się tam dostać, kiedy dowiedziałam się, że Delfin zamierza przerwać blokadę. Postarałam się załatwić miejsce na pańskim statku i proszę mi wybaczyć, że postąpiłam bez pańskiej zgody. Pan odmówiłby mi z pewnością.

– Oczywiście – powiedział James Playfair.

– Dobrze zatem stało się, że pana o to nie prosiłam – odpowiedziała młoda dziewczyna stanowczym głosem.

Kapitan skrzyżował ramiona, przeszedł się po kajucie, następnie zawrócił.

– Jak się pani nazywa? – spytał.

– Jenny Halliburtt.

– Jak widziałem z adresów na listach znalezionych przy Crockstonie, pani ojciec jest z Bostonu.

– Tak, panie kapitanie.

– I ten człowiek Północy znajduje się w mieście Południa, pośród gwałtownych walk w Stanach Zjednoczonych?

– Mój ojciec jest uwięziony. Znajdował się na początku wojny w Charleston, kiedy wojska Unii zostały wypędzone przez Konfederatów z Fortu Sumter.47 Przekonania mego ojca wywołały wrogość partii zwolenników niewolnictwa i został uwięziony z rozkazu generała Beauregarda. Byłam wtedy w Anglii u jednej krewnej, która zmarła. Zostawszy sama, bez nikogo oprócz wiernego sługi rodziny, Crockstona, postanowiłam powrócić do ojca i z nim dzielić więzienie.

– Kim jest pan Halliburtt? – spytał James Playfair.

– Prawym i dzielnym dziennikarzem – odpowiedziała z pewną dumą Jenny. – Jednym z najszacowniejszych redaktorów dziennika Tribune i jednym z najodważniejszych obrońców spraw Czarnych.

– Abolicjonista! – zawołał gwałtownie kapitan. – Jeden z tych ludzi, którzy pod pozorem zniesienia niewolnictwa, krwią własny kraj zalali!

– Panie – rzekła Jenny Halliburtt, blednąc – obrażasz mego ojca. Nie zapominaj, że tutaj ja tylko jedna pozostaję mu do obrony.

Żywy rumieniec wystąpił na twarz kapitana. Być może, iż początkowo zamierzał ostro odpowiedzieć młodej kobiecie ale po chwili pohamował się i otwierając drzwi kajuty, zawołał:

– Bosman!

Bosman stawił się na rozkaz.

– Ta kajuta od dzisiejszego dnia należeć będzie do panny Jenny Halliburtt. Dla mnie przygotować hamak w głębi rufówki. Nic więcej nie potrzebuję.

Bosman spoglądał zdumionym wzrokiem na chłopca okrętowego, którego nazwano panną, lecz na znak kapitana oddalił się.

– Teraz jesteś pani u siebie – powiedział młody dowódca Delfina i wyszedł.

 

Rozdział IV

Podstępy Crockstona

krótce cała załoga znała historię panny Halliburtt. Crockston nie robił z tego żadnej tajemnicy. Na rozkaz kapitana odwiązano go od kabestanu i dziewięcioogonowy kot powrócił na swoje miejsce.

 – Piękne zwierzątko – powiedział Crockston. – Zwłaszcza, gdy schowa pazury.

Gdy go uwolniono, udał się do kubryku, wziął małą walizę i zaniósł ją pannie Jenny. Młoda dziewczyna mogła ubrać znowu kobiecy strój, lecz pozostała zamknięta w kabinie i nie pokazała się na pokładzie.

Jeśli idzie o Crockstona, dobrze i dokładnie wykazano, że zna się na marynarce tyle, co konny gwardzista, i zwolniono go od wszelkich obowiązków na pokładzie.

Tymczasem Delfin szybko płynął przez Atlantyk; pruł fale swoją podwójną śrubą a wszystkie manewry były uważnie wykonywane.

Na drugi dzień po ujawnieniu incognito panny Jenny, James Playfair przechadzał się szybkim krokiem po rufówce. Nie czynił żadnych starań, aby znów zobaczyć młodą dziewczynę i zacząć z nią rozmowę o wczorajszym dniu.

W tym samym czasie Crockston wielokrotnie okrążał go i spoglądał z góry, z dobrodusznym grymasem zadowolenia. Najwyraźniej chciał pomówić z kapitanem, ale nie śmiał podejść. Manewr ten powtarzał jednak tak uporczywie, iż w końcu zniecierpliwił dowódcę.

– Ach tak, czego chcesz jeszcze? – zapytał James Playfair, strofując Amerykanina. – Krążysz wokół mnie jak żeglarz koło deski ratunkowej! Czy nie będzie temu końca?

– Proszę mi wybaczyć, kapitanie – odrzekł na to Crockston, mrugając okiem – muszę panu powiedzieć pewną rzecz.

– A więc mów.

– To rzecz zupełnie zwyczajna. Chcę szczerze panu powiedzieć, że w głębi jest pan dobrym człowiekiem.

– Dlaczego w głębi?

– W głębi i na powierzchni także.

– Nie potrzebuję tych komplementów.

– To nie są komplementy. Będzie na nie czas, kiedy pan doprowadzi wszystko do końca.

– Do jakiego końca?

– Do końca pańskiego zadania.

– Ach, więc mam do spełnienia jakieś zadanie?!

– Naturalnie. Przyjął pan pannę i mnie na swój pokład. Dobrze. Oddał pan swoją kajutę pannie Halliburtt. Bardzo dobrze. Nie kazał głaskać mnie tym kotem morskim. Wybornie. Zawiezie nas pan prosto do Charlestonu. To godne zachwytu. Ale to jeszcze nie wszystko.

– Jak to! To nie wszystko? – zawołał James Playfair, zdumiony żądaniami Crockstona.

– Naturalnie – odrzekł Crockston, przybierając przebiegłą minę. – Ojciec jest tam w więzieniu.

– No, więc?

– No, więc trzeba uwolnić ojca.

– Oswobodzić ojca panny Halliburtt?

– Bez wątpienia. To szlachetny człowiek, dzielny obywatel! Dla takiego warto coś zaryzykować.

– Mistrzu Crockston – rzekł na to James Playfair, marszcząc brwi – wyglądasz na żartownisia; ale zapamiętaj sobie, iż nie jestem wcale usposobiony do żartów.

– Myli się pan, kapitanie – odpowiedział Amerykanin. – Bynajmniej nie żartuję, mówię bardzo poważnie. To, co panu proponuję, wyda się panu początkowo absurdalne, ale dobrze rozważywszy, przekona się pan, że inaczej postąpić nie może.

– Mam zatem wyswobodzić pana Halliburtta?

– Nie inaczej. Pan zażąda od generała Beauregarda jego uwolnienia, a generał nie odmówi tego.

– A jeżeli mi odmówi?

– Wtedy – odpowiedział Crockston bez żadnego podniecenia – użyjemy innych środków i sprzątniemy więźnia sprzed nosa Konfederatów.

– A zatem – zawołał Playfair, którego zaczął ogarniać gniew – nie dość, że będę musiał przemykać się przez linię okrętów federalnych, blokujących Charleston, ale jeszcze odpływając, mam narażać się na strzały z fortów Południowców, a wszystko to dla oswobodzenia pewnego człowieka, którego nie znam, jednego z tych abolicjonistów, których nienawidzę, tych gryzipiórków, przelewających atrament zamiast krwi.

– Ech! Jeden strzał mniej lub więcej! – dorzucił Crockston.

– Panie Crockston – powiedział James Playfair – zapamiętaj to sobie: jeżeli ośmielisz się jeszcze raz mówić ze mną o tej sprawie, każę cię wpakować na samo dno statku, abyś nauczył się trzymać język za zębami.

To powiedziawszy, kapitan odprawił Amerykanina, który odszedł, mrucząc do siebie:

– Dobrze! Z tej rozmowy jestem zadowolony. Sprawa została popchnięta. Nie jest źle! Nie jest źle!

Kiedy James Playfair mówił: “abolicjonista, którego nienawidzę” był najzupełniej zgodny ze swymi przekonaniami. Nie był wcale zwolennikiem niewolnictwa, lecz nie chciał przyjmować, że sprawa niewolnictwa ma być dominującą w wojnie domowej w Stanach Zjednoczonych, mimo kategorycznych deklaracji prezydenta Lincolna.48 Czy utrzymywał on zatem że Stany Południowe – osiem na trzydzieści sześć49  – miały podstawy prawne, by odłączyć się, skoro były związane dobrowolnie? Nawet nie. Nie cierpiał ludzi Północy i to wszystko. Nienawidził ich jak byłych braci wspólnej rodziny prawdziwych Anglików, którzy uznawali za słuszne robić to co on, James Playfair, teraz przejmował od Stanów Konfederackich. Oto jakie były polityczne przekonania kapitana Delfina; ale ponad wszystko wojna w Ameryce ograniczała go osobiście i miał to za złe tym, którzy rozpoczęli tę walkę. Zrozumiałe więc jest jak musiał przyjąć propozycję oswobodzenia zwolennika niewolnictwa50  i zrobić sobie wroga z Konfederatów, z którymi zamierzał nielegalnie handlować.

Jednakże aluzje Crockstona nie przestawały go dręczyć. Odrzucał je, ale ciągle powracały i osaczały jego umysł. Kiedy następnego dnia panna Jenny pojawiła się na chwilę na pokładzie, nie odważył się spojrzeć jej prosto w oczy.

A była to niewątpliwie wielka szkoda, ponieważ ta młoda dziewczyna, o jasnej cerze, łagodnym i inteligentnym spojrzeniu, całkowicie zasługiwała, by spojrzał na nią trzydziestoletni mężczyzna. Lecz James czuł się zakłopotany w jej obecności, czuł, że ta zachwycająca istota posiada duszę silną i szlachetną, której edukacja odbywała się w szkole nieszczęścia. Rozumiał, że jego milczenie względem niej wyrażało odmowę jej najgorętszych pragnień.

Z drugiej strony panna Jenny nie unikała ani też nie szukała Jamesa Playfaira i przez kilka pierwszych dni zaledwie zamieniono kilka słów. Panna Halliburtt z przykrością opuszczała swoją kajutę i oczywiście nigdy nie odezwałaby się słowem do kapitana Delfina, gdyby nie fortel Crockstona, który spowodował połączenie się tych dwóch części.

Ten godny pochwały Amerykanin był wiernym sługą rodziny Halliburtt. Wychował się w domu swego pana i jego przywiązanie nie miało granic. Jego zdrowy rozsądek dorównywał jego odwadze i energii. Miał też, jak widzieliśmy, pewien sposób patrzenia na sprawy; niczym się nie zrażał i nawet z największych niebezpieczeństw potrafił wyjść cało.

Ten dzielny człowiek ułożył w swoim umyśle uwolnić pana Halliburtta, używając do tego Delfina i kapitana tegoż statku, i powrócić do Anglii. Powziął swój projekt, gdy dziewczyna nie miała innego celu jak spotkać się ze swoim ojcem i dzielić z nim niewolę. Starał się także zaatakować Jamesa Playfaira; jak widzieliśmy, oddał salwę, lecz nieprzyjaciel nie został pokonany. Wręcz przeciwnie.

“Trzeba koniecznie – mówił sam do siebie – żeby kapitan i miss Jenny porozumieli się. Jeżeli będą tak dąsać się przez całą drogę, do niczego to nie doprowadzi. Trzeba, żeby rozmawiali, choćby się mieli nawet kłócić; wtedy ręczę, że James Playfair sam zaproponuje to, czego dzisiaj tak stanowczo odmawia.”

Ale kiedy Crockston zobaczył, że dziewczyna i młodzieniec unikali się wzajemnie, poczuł się bezradny.

“Trzeba to przerwać” – powiedział sobie.

Rankiem czwartego dnia podróży wszedł do kajuty panny Halliburtt, zacierając ręce z wyrazem wielkiego zadowolenia.

– Dobra nowina! – zawołał. – Doskonała nowina! Nigdy nie domyśli się pani, co zaproponował mi kapitan. To bardzo szlachetny i dzielny człowiek!

– Ach! – powiedziała Jenny, której serce biło gwałtownie. – Co ci zaproponował?

– Chce uwolnić pana Halliburtta, porwać Konfederatom i odwieść do Anglii.

– Czy to prawda? – zawołała Jenny.

– Jest tak, jak panience mówię. James Playfair jest człowiekiem wielkiego serca! Tacy to są Anglicy: albo całkowicie dobrzy, albo całkowicie źli. O, kapitan może śmiało liczyć na moją wdzięczność. Gotów jestem dać się porąbać na kawałki, jeśli sprawi mu to przyjemność.

Radość Jenny rosła w miarę słów, wypowiadanych przez Crockstona. Uwolnić jej ojca! Ależ ona nigdy nie śmiała pomyśleć o tym! Tymczasem kapitan Delfina narażał dla niej swój statek i załogę!

– Oto jaki on jest! – kończył Crockston. – Ten dobry uczynek zasługuje na podziękowanie z pani strony, panno Jenny.

– Nie tylko na podziękowanie, ale na wieczną wdzięczność! – zawołała młoda dziewczyna i natychmiast wyszła z kajuty, aby przekazać Jamesowi Playfairowi uczucia, jakimi przepełnione było jej serce.

– Idzie coraz lepiej! – mruczał Amerykanin. – To już nie idzie ale biegnie.

przeblok_05.jpg (28664 bytes)

James Playfair przechadzał się na rufówce i, jak łatwo można się domyślić, mocno był zdumiony, żeby nie powiedzieć zaskoczony, widokiem zbliżającej się dziewczyny, która ze łzami wdzięczności w oczach wyciągnęła ku niemu ręce i zawołała:

– Dziękuję panu, dziękuję za pańską wspaniałomyślność, której nigdy nie oczekiwałam od nieznajomego.

– Pani – odpowiedział kapitan jak człowiek, który nic nie rozumie i nie może zrozumieć – naprawdę, nie wiem

– Przecież – odparła Jenny – idziesz pan naprzeciw tylu niebezpieczeństw, komplikujących pańskie interesy! Tyle już wyświadczyłeś dobrego, przyjmując mnie na pokład swego statku, dając mi gościnę, do której żadnego nie miałam prawa

– Proszę mi wybaczyć, panno Jenny – przerwał James Playfair – ale przysięgam, iż wcale nie rozumiem pani słów. Postąpiłem z panią tak, jak postąpiłby każdy dobrze wychowany człowiek z kobietą; wszystko to nie zasługuje na tyle podziękowań.

– Panie Playfair – powiedziała Jenny – nie warto dłużej udawać. Crockston wszystko mi powiedział.

– Ach! – rzekł kapitan – Crockston pani wszystko powiedział? Otóż teraz jeszcze mniej rozumiem powód, który zmusił panią do opuszczenia kajuty i wypowiedzenia słów. – To mówiąc, młody człowiek popadał w coraz większe zakłopotanie i naprawdę nie wiedział, co dalej mówić. Przypomniał sobie, jak w ostry sposób odebrał propozycje Amerykanina, ale Jenny nie pozostawiła mu czasu na wytłumaczenie się i znowu zaczęła mówić:

– Panie James, zajmując miejsce na pokładzie pańskiego statku nie miałam innego zamiaru, jak dostać się do Charlestonu, sądząc, że zwolennicy niewolnictwa nie zabronią biednej dziewczynie dzielić niewolę ze swoim ojcem. To było wszystko i nigdy nie uważałam, że powrót jest możliwy; ale ponieważ pańska wspaniałomyślność zaszła tak daleko, że chcesz uwolnić mego uwięzionego ojca; ponieważ pan chce się narażać dla jego uwolnienia, proszę przyjąć szczere podziękowania i pozwolić mi uścisnąć pańską dłoń.

James nie wiedział, co ma odpowiedzieć i jaką przyjąć postawę; zagryzł wargi i nie śmiał ująć ręki, którą młoda dziewczyna do niego wyciągała. Zrozumiał teraz dobrze, że Crockston zawarł “układ”, z którego on nie będzie się mógł wycofać. W każdym razie oswobodzenie pana Halliburtta nie wchodziło dotychczas w jego plany i zupełnie nie miał ochoty brać na siebie tak trudnego przedsięwzięcia. Ale jakże zawieść nadzieje, odczuwane przez młodą dziewczynę? Jak odrzucić tę rękę, którą z głęboką wdzięcznością wyciągnęła do niego? Jak zmienić na łzy boleści te słodkie łzy wdzięczności, płynące z jej oczu?

Młody człowiek szukał wymijającej odpowiedzi, aby zachować swobodę działania i nie podejmować zobowiązań na przyszłość.

– Panno Jenny – powiedział – niech mi pani wierzy, że uczynię wszystko, co będzie możliwe.

I ujął w swoje ręce drobne rączki Jenny. Delikatny uścisk, jaki poczuł, zamroczył mu zmysły, serce zaczęło mocniej bić, zabrakło mu słów i tylko wybełkotał kilka urywanych wyrazów:

– Pani, panno Jenny, dla pani

Przypatrujący się Crockston zacierał ręce, stroił miny i powtarzał:

– Idzie! Idzie! Przybyło!

Jakim sposobem James Playfair wyplątałby się z tego kłopotliwego położenia nie umiemy powiedzieć. Na szczęście dla niego, jeżeli nie dla Delfina, z bocianiego gniazda rozległ się głos majtka:

– Ahoj! Oficer wachtowy!

– Co tam? – zapytał Mathew.

– Żagiel na zawietrznej!51

James Playfair opuścił natychmiast młodą dziewczynę i wspiął się po wantach bezanmasztu.

 

 

Poprzednia częśćNastępna cześć

Przypisy 

33 abordaż - dawny sposób walki na morzu polegający na tym, że jeden okręt dobijał do burty drugiego, aby przeprowadzić walkę wręcz i opanować go.

34 bocianie gniazdo, kosz - platforma lub kosz umieszczona wysoko na maszcie; służy jako punkt obserwacyjny.

35 wachtowy - członek załogi pełniący wachtę; wachta – tu: okres czasu, przez który pełni służbę jedna zmiana załogi.

36 fokmaszt - pierwszy od dziobu maszt statku.

37 kubryk - większe, wspólne pomieszczenie mieszkalne załogi na statku.

38 bezanmaszt - ostatni, tylny maszt na statku.

39 cockney (ang.) - tu: małe, rozpieszczone dziecko.

40 łajba - w gwarze marynarskiej określenie starego, powolnego statku.

41 bukszpryt - belka wystająca ukośnie przed dziób statku żaglowego, służącego do mocowania dodatkowych lin podtrzymujących maszt.

42 reja - poziome drzewce omasztowania, przytwierdzone do masztu lub stengi; służy do mocowania żagli.

43 wyblinka, drablina - linka łącząca dwa sąsiednie wanty, tworzy stopień drabinki linowej, po której można wspiąć się na maszt.

44 mars - platforma w miejscu połączenia kolumny masztu ze stengą.

45 dosłownie cat of nine tails; jest to dyscyplina o dziewięciu rzemykach [przypis autora].

46 kabestan - winda cumownicza w postaci bębna obracającego się wzdłuż osi pionowej, poruszana silnikiem; służy do wybierania i luzowania lin, cum i łańcuchów kotwicznych.

47 Fort Sumter - budowla wojskowa, broniąca wejścia do portu Charleston; zaatakowana przez wojska Konfederatów 12 kwietnia 1861 roku i zdobyta następnego dnia, co stało się początkiem Wojny Secesyjnej.

48 Lincoln Abraham (1809-1865) - prezydent USA od 1860, zginął w zamachu w 1865 roku.

49 w tym czasie było tylko trzydzieści sześć stanów.

50 zwolennik niewolnictwa - powinno być: przeciwnika niewolnictwa. Pomyłka autora.

51 zawietrzna - burta statku przeciwna do nawietrznej, czyli wystawionej na działanie wiatru.