Menu GłównePoprzednia część

 

 

Juliusz Verne

Przełamanie blokady

(Rozdział IX - X)

Tytuł oryginału francuskiego: Les forceurs des blocus

 przeblok_01.jpg (29053 bytes)

Opracowanie i wstęp:

MICHAŁ FELIS I Andrzej Zydorczak (1996)

  (na podstawie przekładu zamieszczonego

w tygodniku "Ruch Literacki"  w roku 1876

pod tytułem "Przełamanie blokady")

 

Opracowanie graficzne: Andrzej Zydorczak

© Andrzej Zydorczak

 

Rozdział IX

  Wzięci w dwa ognie

ig, poruszany przez sześciu krzepkich wioślarzy, płynął po wodach zatoki. Mgła gęstniała i James Playfair nie był w stanie całkowicie trzymać się oznaczonej trasy.

 Crockston usadowił się na dziobie łodzi a pan Halliburtt w tyle, obok kapitana. Więzień, zupełnie zaskoczony widokiem swego służącego, chciał zamienić z nim słowo, lecz Crockston nakazał mu milczenie.

Wreszcie, kilka minut później, kiedy gig znalazł się daleko od lądu, Crockston zdecydował się mówić. Wyjaśniał wszystkie pytania, tłoczące się w umyśle pana Halliburtta.

– Tak, mój kochany panie – mówił. – Strażnik więzienny leży na moim miejscu w celi. Zamiast napoju usypiającego wymierzyłem mu dwa piękne uderzenia pięścią, jedno w kark, drugie w żołądek, w chwili, gdy przynosił mi wieczerzę. Oto jaka wdzięczność! Zabrałem jego ubranie i klucze, odszukałem pana i wyprowadziłem z twierdzy pod samym nosem żołnierzy To nie było nic trudnego.

– A moja córka? – spytał pan Halliburtt.

– Jest na pokładzie statku, którym odpłyniemy do Anglii.

– Moja córka jest tam?! – zawołał Amerykanin, zrywając się nagle z ławki.

– Ciszej! – odpowiedział Crockston. – Jeszcze kilka minut i będziemy ocaleni.

Łódź pędziła pośród ciemności, ale po części na łut szczęścia. James Playfair nie mógł dostrzec pośród mgły świateł Delfina. Wahał się przy wyborze kierunku, a ciemność była taka, że wioślarze nie widzieli końców swych wioseł.

– Wszystko w porządku, kapitanie? – zapytał Crockston.

– Powinniśmy upłynąć już z półtorej mili – odpowiedział kapitan. – Czy nic nie widzisz, Crockstonie?

– Nic, mimo że, jak mi się zdaje, mam dobre oczy.

Nie dokończył jeszcze tych słów, gdy świetlna raca przecięła ciemności i rozbłysnęła na zadziwiającej wysokości.

– To sygnał! – zawołał James Playfair.

– Do licha! – powiedział Crockston. – Pochodzi z twierdzy. Poczekajmy.

Druga, następnie trzecia raca wzbiły się w tym samym co pierwsza kierunku i równocześnie odpowiedziano na ten sygnał milę z przodu, przed łodzią.

– Ta pochodzi z Fortu Sumter! – zawołał Crockston – Jest to znak ucieczki! Wiosłujmy z całych sił! Wszystko zostało odkryte!

– Wiosłujcie mocniej, moi przyjaciele! – zawołał James Playfair pobudzając marynarzy. – Te rakiety oświetliły mi drogę. Delfin znajduje się nie dalej, jak osiemset jardów od nas. Słyszę już dzwon pokładowy. Odwagi! Odwagi! Dwadzieścia funtów nagrody dla was, jeżeli dopłyniemy za pięć minut.

Wioślarze dobyli ostatnich sił. Łódka pędziła jak strzała. Serca wszystkich biły gwałtownie. Od strony miasta rozległ się huk działa i o dwadzieścia sążni od łodzi kula plasnęła w wodę.

Teraz dzwon Delfina słychać było bardzo głośno. Zbliżano się. Jeszcze kilka uderzeń wioseł i łódź zatrzymała się. Jeszcze kilka sekund i Jenny padła w ramiona swego ojca.

przeblok_12.jpg (33888 bytes)

Gig natychmiast został podniesiony na pokład i James Playfair skierował się na rufówkę.

– Panie Mathew, mamy odpowiednie ciśnienie?

– Tak jest, kapitanie.

– Odciąć kotwicę i dać całą parę!

Po kilku chwilach dwie śruby pchały parowiec w kierunku głównego przejścia, oddalając go od Fortu Sumter.

– Nie możemy marzyć o przepłynięciu koło wyspy Sullivan, panie Mathew – rzekł James Playfair – ponieważ dostalibyśmy się pod obstrzał Konfederatów. Trzymajmy się lepiej prawej strony, pod bateriami dział federalnych. Ma pan człowieka w bocianim gnieździe?

– Tak, kapitanie.

– Pogasić latarnie sygnałowe i światła pokładowe. To już za dużo, te refleksy maszyny, lecz nie można temu zaradzić.

Podczas tej rozmowy Delfin płynął z największą szybkością. Wykonując zwrot, aby zbliżyć się do drogi do Charleston-Harbour, zbytnio zbliżył się do Fortu Sumter. Kiedy znajdował się w odległości mniejszej niż pół mili, wszystkie strzelnice rozświetliły się ogniem i huragan żelaza ze straszliwym hukiem upadł przed dziobem parowca.

– Za wcześnie, niezdary! – zawołał kapitan z głośnym śmiechem. – Szybciej! Szybciej, panie mechaniku! Widzisz, że płyniemy między dwoma bateriami!

Palacze podsycili ogień. Delfin drżał po wszystkie części swoich wręg,74 jakby miał rozpaść się w kawałki. W tej chwili rozległa się druga detonacja i nowy grad pocisków zaświstał za rufą parowca.

– Za późno, głupcy! – zawołał kapitan.

Wtedy Crockston będący także na rufówce, zawołał:

– Jedną przeszkodę minęliśmy! Jeszcze kilka minut i pożegnamy się z Konfederatami.

– Więc sądzisz, że nie musimy obawiać się już Fortu Sumter? – spytał kapitan.

– Nie, wcale, tylko jeszcze dział z Fortu Moultrie na skraju wyspy Sullivan, lecz one nie mogą nas szczypać dłużej niż pół minuty. Jeśli wybiorą dobry moment i precyzyjnie wycelują, mogą nas trafić. Zbliżamy się.

– Dobrze! Usytuowanie Fortu Moultrie zmusza nas do wybrania drogi głównym kanałem. A więc ognia! Więcej ognia!

Właśnie w tej chwili, jakby James Playfair sobie samemu wydał rozkaz, fort rozbłysnął potrójną linią błyskawic. Rozległ się straszny hałas, potem nastąpiły trzaski na pokładzie parowca.

– Tym razem trafili – stwierdził Crockston.

– Co się stało, panie Mathew? – zapytał kapitan swego zastępcę, stojącego na przedzie statku.

– Bukszpir75 w morzu.

– Czy są ranni?

– Nie, kapitanie.

– W porządku. Do diabła z omasztowaniem! Płyńmy prosto w przejście! Sterować prosto na wyspę!

– Południowcy pogrążyli się! – zawołał Crockston. – Jeżeli mamy przyjmować w naszym ciele pociski, to wolę bardziej kule Północy. Dają się łatwiej strawić.

Rzeczywiście, niebezpieczeństwo jeszcze nie minęło i Delfin nie mógł uważać, że wybrnął z kłopotów, ponieważ jeżeli wyspa Morris nie była uzbrojona w te budzące strach armaty, co kilka miesięcy później, niemniej jej działa i moździerze mogły bez trudu zatopić taki statek jak Delfin.

Federaliści z wyspy i statki blokujące zwróciły uwagę na wystrzały dział Fortów Sumter i Moultrie. Oblegający nie mogli zrozumieć powodu tej nocnej kanonady, nie przeciw nim skierowanej. Tymczasem musieli poprzestać na tym, żeby być gotowymi do walki.

To o tym rozmyślał James Playfair, zbliżając się do wyjścia przy wyspie Morris i miał rację, obawiając się, ponieważ po upływie kwadransa światła porysowały ciemności. Deszcz małych bomb upadł wokół parowca, rozpryskując wodę powyżej relingów. Kilka z bomb uderzyło o pokład, lecz podstawą, co uchroniło statek przed niewątpliwymi stratami. Rzeczywiście, te bomby, ja dowiedziano się później, rozrywały się na sto kawałków i każda z nich zasypywała powierzchnię stu dwudziestu stóp kwadratowych ogniem greckim,76 którego nic nie mogło ugasić i który płonął przez dwadzieścia minut. Jedna tylko bomba mogła spalić okręt. Szczęśliwie dla Delfina był to nowy wynalazek i jeszcze bardzo niedoskonały; bomby raz wyrzucone w powietrze niewłaściwym ruchem obrotowym utrzymywały nachylenie i w momencie upadku uderzały podstawą zamiast uderzać swoim czubkiem, gdzie znajduje się aparat zapłonowy. Ta wada konstrukcyjna uchroniła Delfina od niewątpliwych strat.

Upadek tych bomb, trochę ciężkich, nie spowodował wiele zła i, pod wpływem ciśnienia przegrzanej pary, Delfin kontynuował posuwanie się w stronę kanału.

W tej chwili, wbrew rozkazom, pan Halliburtt i jego córka dołączyli do Jamesa Playfaira, przebywającego na rufówce. Ten chciał zmusić ich do powrotu do kajuty, ale Jenny oświadczyła, że pozostanie przy kapitanie.

Pan Halliburtt dowiedziawszy się o szlachetnym postępowaniu swego wybawcy, uścisnął mu rękę, nie mogąc wymówić ani słowa.

Tymczasem Delfin z dużą szybkością płynął w kierunku otwartego morza. Wystarczyło płynąć kanałem jeszcze trzy mile aby znaleźć się na Atlantyku. Jeżeli kanał będzie wolny aż do wylotu, będą ocaleni. James Playfair znał doskonale wszystkie tajemnice zatoki Charleston i z wielką pewnością kierował Delfinem w ciemnościach. Miał więc prawo wierzyć w powodzenie swej zuchwałej wyprawy, gdy wtem rozległ się krzyk marynarza z pomostu dziobowego:

– Okręt!

– Okręt? – zawołał James.

– Tak jest, przed nami z prawej burty!

Mgła podniosła się i można było zobaczyć wielką fregatę, manewrującą tak, aby zamknąć kanał i uniemożliwić przejście Delfinowi. Należało koniecznie wyprzedzić ją, w przeciwnym bowiem razie wszystko byłoby stracone.

– Ster na prawą burtę! – zawołał kapitan.

Następnie skoczył na mostek przerzucony nad maszyną. Na jego rozkazy jedna ze śrub zahamowała i pod wpływem działania tylko jednej Delfin wykonał zwrot z cudowną szybkością na łuku o bardzo małym promieniu, jakby obrócił się wokół siebie, i zaczął płynąć w tym samym kierunku co fregata federalna, czyli do wejścia do kanału. Wszystko teraz było kwestią szybkości.

James Playfair zrozumiał, że od szybkości zależy ocalenie jego samego, panny Jenny, jej ojca i całej załogi. Fregata miała znaczną przewagę nad Delfinem. Widziano kłęby czarnego dymu wydobywające się z jej kominów kiedy podłożono pod paleniska. James Playfair nie był jednak człowiekiem nauczonym pozostawać z tyłu.

– Jak tam u pana? – krzyknął do głównego mechanika.

– Maksimum ciśnienia – odparł zapytany. – Para bucha przez wszystkie klapy.

– Obciążyć klapy! – rozkazał kapitan.

Rozkaz wykonano natychmiast, chociaż groziło to wysadzeniem statku w powietrze.

Delfin zaczął płynąć szybciej. Uderzenia tłoka następowały z przerażającą szybkością. Całe fundamenty maszyny trzęsły się od tych gwałtownych uderzeń i widok ten mógł wstrząsnąć najbardziej zahartowanymi sercami.

– Przyspieszcie! – krzyczał James Playfair. – Jeszcze przyśpieszcie!

– To jest niemożliwe! – odparł szybko główny mechanik. – Klapy są hermetycznie zamknięte, piece zapełnione aż po same gardziele.

– Co za problem! Napchajcie je bawełną nasączoną spirytusem! Musimy przepłynąć za wszelką cenę i wyprzedzić tę przeklętą fregatę!

Na te słowa najbardziej nieustraszeni marynarze spojrzeli po sobie przerażeni, ale nie zawahali się wykonać rozkazu.

Kilka bali bawełny opuszczono do maszynowni. Oblano je spirytusem i ten materiał palny, nie bez niebezpieczeństwa, wrzucono na rozżarzone paleniska. Huczenie płomieni nie pozwalało palaczom porozumiewać się. Wkrótce ruszty palenisk rozpaliły się do białości, tłoki latały jak w lokomotywie, manometry wskazywały niesłychane ciśnienie. Parowiec leciał po falach, jego spojenia trzeszczały, z kominów kłębami buchał dym pomieszany z płomieniami. Był to wyścig straszny, szalony, ale także wygrany z fregatą, którą Delfin minął, wyprzedził i po dziesięciu minutach wydostał się z kanału.

– Ocaleni! – zawołał kapitan.

– Ocaleni! – odpowiedziała załoga, klaszcząc w dłonie.

Już latarnia Charlestonu zaczęła znikać na południowym zachodzie, blask jej świateł bladł i wszyscy czuli się całkowicie bezpieczni, kiedy jakaś bomba, wystrzelona z kanonierki krążącej na pełnym morzu, wzniosła się ze świstem w ciemnościach. Łatwo było obserwować jej drogę dzięki temu, że pozostawiała za sobą smugi płomieni.

To była chwila obawy niemożliwej do opisania. Każdy milczał, każdy śledził przestraszonym wzrokiem parabolę zakreślaną przez pocisk. Nie można było nic zrobić aby temu zapobiec i po upływie pół minuty pocisk upadł ze straszliwym hukiem na dziób Delfina.

Przerażenie marynarze cofnęli się; nikt nie ośmielił się zrobić kroku do przodu, podczas gdy lont spalał się z gwałtownym trzaskiem.

Lecz pośród wszystkich, jeden dzielny człowiek podbiegł do tego strasznego pocisku wybuchowego. Był nim Crockston. Chwycił bombę w swe silne ramiona, gdy tymczasem tysiące iskier wylatywało z lontu; następnie z nadludzkim wysiłkiem wyrzucił ją za burtę.

przeblok_13.jpg (30815 bytes)

Bomba uderzyła w powierzchnię morza i rozległa się silna detonacja.

– Hurra! Hurra! – krzyknęła jednym głosem załoga Delfina, podczas gdy Crockston ocierał sobie ręce.

Jakiś czas później parowiec pruł szybko wody Oceanu Atlantyckiego. Wybrzeże amerykańskie ginęło w ciemnościach. Dalekie ognie, przebiegające na horyzoncie wskazywały na poważną walkę między bateriami wyspy Morris a fortami Charleston-Harbour.

 

Rozdział X

Saint Mungo

astępnego dnia, po wschodzie słońca, zniknął brzeg amerykański. Żaden okręt nie ukazał się na horyzoncie i Delfin, zwalniając swoją nadzwyczajną szybkość spokojnie pożeglował ku Bermudom.

 Jeśli chodzi o przeprawę przez Atlantyk to nie warto o tym opowiadać. Żadne zdarzenie nie zakłóciło podróży powrotnej i dziesięć dni po odpłynięciu z Charlestonu ukazały się brzegi Irlandii.

Zdaje się, że i najmniej wnikliwi czytelnicy domyślą się, jakie nawiązały się stosunki pomiędzy młodym kapitanem i młodą dziewczyną. Jak mógł pan Halliburtt odwdzięczyć się swemu wybawcy za jego poświęcenie i odwagę, jeśli nie czyniąc go najszczęśliwszym z ludzi? James Playfair nie czekał aż Delfin wpłynie na angielskie wody, by przedstawić ojcu i dziewczynie uczucia, którymi było przepełnione jego serce, i jeżeli mamy wierzyć Crockstonowi, panna Jenny przyjęła to wyznanie z radością, której nie starała się taić.

Dnia 14 lutego tego samego roku wielki tłum zgromadził się pod masywnymi sklepieniami Saint Mungo, starej katedry w Glasgow. Byli tam marynarze, przemysłowcy, kupcy, urzędnicy i trochę innych ludzi. Zacny Crockston był świadkiem panny Jenny ubranej w weselny strój i sam wspaniale prezentował się w zielonym fraku ze złotymi guzikami. Stryj Vincent z dumą spoglądał na swego synowca.

Krótko mówiąc, odbywał się właśnie ślub Jamesa Playfaira, wspólnika firmy “Vincent Playfair i Spółka” z Glasgow, z panną Jenny Halliburtt z Bostonu.

Ceremonia przebiegała z wielką pompą. Każdy znał historię Delfina i każdy zapewniał, że James Playfair został za swoje poświęcenie szczęśliwie nagrodzony. Tylko on jeden twierdził, że został uszczęśliwiony.

Wieczorem tego dnia była u stryja Vincenta wielka uczta, wielki bal i wielkie rozdawanie szylingów wśród tłumów zgromadzonych na Gordon Street. Podczas tego pamiętnego festynu Crockston, powstrzymując się w ustalonych granicach, dokonał prawdziwych cudów żarłoczności.

Każdego radowało to małżeństwo; jedni byli szczęśliwi swoim szczęściem, drudzy cieszyli się szczęściem innych, co nie zawsze się zdarza przy tego rodzaju ceremoniach.

Wieczorem, kiedy tłum zaproszonych gości oddalił się, James Playfair, całując w oba policzki stryja Vincenta, spytał:

– A więc, stryju Vincencie?.

– A więc, bratanku Jamesie?

– Czy jesteś zadowolony z cudownego ładunku, jaki ci przywiozłem na pokładzie Delfina? – spytał młody kapitan, wskazując na swoją dzielną, młodą żonę.

– Tak sądzę! – odpowiedział ten zacny kupiec. – Sprzedałem moją bawełnę z zyskiem trzystu siedemdziesięciu pięciu procent!

przeblok_14.jpg (32370 bytes)

 

Poprzednia część

Przypisy 

74 wręga - podstawowy element konstrukcyjny statku (poprzeczny), nadający mu sztywność.

75 bukszpir - przedłużenie bukszprytu.

76 "ogień grecki" - bardzo łatwopalna mieszanina, wybuchająca od zetknięcia się z wodą; stosowana często jako środek wybuchowy; wynaleziona przez Kallinikosa z Heliopolis. około 665 r.

77 Saint Mungo - katedra Świętego Mungo w Glasgow. Pod takim imieniem znany jest Św. Kentigern (ok. 550 n.e.) który na miejscu obecnego Glasgow założył osadę chrześcijańską.